Tradycje weselne

 

Obrzędy i zwyczaje weselne w XIX-wiecznej Krzemienicy

 

Wszystko, co działo się przed i w czasie wesela, było na szczęście pary młodej i miało swoisty charakter. Z zapisków kronikarskich wynika, że takie wesela urządzano w XIX i początkiem XX wieku, aż do wybuchu I wojny światowej. W tamtych czasach Krzemienica słynęła jako miejscowość kmieca, co przekładało się na jakość przyjęć weselnych. Rozpoczynały się one w poniedziałek „Wiechowinami”. W ten dzień drużki w domu pani młodej ubierały wiechę (małe świerkowe drzewko) w piórka, pierniki, cukierki i precle, wiążąc je kolorowymi sznureczkami. Aby uweselić ten wieczór, swacia zachodzili do chaty, śpiewając i figlując z dziewczętami. Na koniec były tańce. Wtorek, drugi dzień wesela, to „Dobranoc” u pani młodej. Rodzice wraz z panem
młodym przychodzili do domu przyszłej żony, aby z jej rodzicami porozmawiać o weselu, a także o podziale majątku i „wianie” młodych. Wtedy tez następowało
pożegnanie rodziców przez córkę, która zwykle po ślubie opuszczała rodzinny dom. Środa to najważniejszy dzień – dzień ślubu. Uroczystość w kościele odbywała się
zwykle o godzinie 9:00. Przed wyjściem do kościoła schodzili się wszyscy goście, drużki ze swatami, swaszka z kołaczem, i koszykiem pełnym szyszek. Następnie
wchodził drużba, a za nim dopiero gospodarze i gospodynie niosąc zawiniątka z masłem, serem, i innymi smakołykami. Następnie drużba w obecności wszystkich gości składał młodej parze życzenia na nową drogę życia. Młodzi zaś kłaniając się chwytali pod nogi, najpierw rodziców, swaszke i drużbę, wszystkich prosząc o błogosławieństwo, po czym orszak wyruszał do kościoła. W drodze napotykano na bramy weselne, gdzie starszy swat i drużba musieli wykupić przejście orszaku flaszką wódki. Po powrocie młodzi byli witani przez dwie matki chlebem i solą. Pierwszym tańcem obrzędowym był „taniec z wiechą”, która towarzyszyła do końca dnia, aby potem swacia mogli wystawić ją na dach, jeśli wcześniej udało im się ukraść lub wykupić u drużek, a jak nie to drużki ja wystawiały na dach. Po śniadaniu następował „Wywodzony”, zamawiany przez najstarszego swata, który brał po kolei drużki, obtańcowujac je i oddając czekającym swatom, co dało początek zabawie weselnej. Na początku bawiła się młodzież. Starsi brali się do tańca dopiero pod koniec dnia, jak pojedli i popili. Muzykanci zarabiali na weselu tylko na marszach, które grali jak się schodzili goście, i za tańce, za które zamawiający wrzucali pieniądze w basy, przyśpiewując do jakiej
melodii ma grać kapela. Tańczono w izbie po kole w obydwu kierunkach, a po środku para młodych. W większości były to „okrągłe swatowskie” polki, powróz, kulawka, oraz tramelki. Zwykle na weselu pojawiał się dziad. Był to światły człowiek, ubrany w łachmany, który w ten sposób wyzwalał w narodzie ducha patriotyzmu, gdyż był to czas zaborów. Tańce, śpiewy i pogawędki trwały czasem do późnych godzin wieczornych.

 

Następnego dnia w czwartek wczesnym popołudniem zaczynały się poprawiny. Podobnie jak w dniu poprzednim muzykanci witali gości marszami.
Poprawiny obfitowały w wiele obrzędów. Po uprzednich rozmowach, ugoszczeniu i tańcach, swaszka rozpoczynała obrzęd pokładzin zawołaniem: „Hej drużki zabierejmy się do pokładzin!”. Przy stosownych przyśpiewkach drużek odbywał się taniec drużby z panią młodą i swaszki z panem młodym, podczas którego na szczęście młodej pary swaszka rozbijała gliniany dzbanek szablą. Szczerupy dzbanka skrzętnie składał w całość druciarz. W tym zamieszaniu młoda ucieka do
komory, a młody zaraz za nią w czasie tańca drużek z chustkami. Kiedy swaty i drużki zauważyli brak młodej pary, biegną do komory i ze śpiewem wynoszą na
ramionach - swacia panią młodą, a drużki pana młodego do dalszej zabawy. To taniec szczęścia. Pokładziny to nic innego jak skonsumowanie małżeństwa. To tez młodzi wielokrotnie chowali się do komory. Kiedy uznano, ze nie da się ich upilnować, następowały oczepiny, które odbywały się w komorze w obecności
swaszki, matki starszej drużki, a pod drzwiami komory drużki śpiewały stosowne przyśpiewki. Po oczepieniu młoda wyrzuca przez uchylone drzwi wianek, który
chwytają drużki i w parach tańczą z wiankiem, zakładając sobie po kolei na głowę. W tym czasie z komory wychodzi pani młoda w czepcu i rzadkiej chustce, już jako gospodyni. Po kilku tańcach swaszka i drużba wywołują starszego swata do obrzędu z kołaczem. Kołacz to wysoki chleb z pszennej maki, z rodzynkami, przybrany pieczonymi ptaszkami i szyszkami, warkoczem, zielonym bukszpanem i kwiatami. Skradziony przez starszego swata w dniu ślubu i schowany w komorze. Swaszka musi go wykupić. Dochodzi do przekomarzania, ale wszystko kończy się ugodowo. Swaszka nożem dzieli wykupiony kołacz i częstuje gości. Drużba z ojcami częstuje wódką majonką na karmelu cukrowym na spirytusie. Po czym swaszka z panią młodą okryta rańtuchem (białe płótno) zbierają na biały wieniec. To rodzaj prezentu dla nowożeńców. Wszystkie te obrzędy zajmują sporo czasu. To tez pora, by trochę potańcować. Najpierw młodzież, ale nie za długo, bo podochoceni sąsiedzi z okrzykiem: „hołota na bok!” idą się bawić. Tańczą poleczki, polki „bez noge”, polki w lewo, linksa, drobnego, kosiorza – to wyłącznie tańce krzemienickie opisane przez ekspertów choreografii. Poprawiny kończyły się równo o północy, ze względu na piątek – dzień męki pańskiej. Bogatsi gospodarze zapraszali gości również i w piątek, ale bez muzyki. Często w sobotę, niedzielę, a nawet początkiem następnego tygodnia, aż do wyczerpania zapasów. Warto też wspomnieć o krzemienickim stroju potwierdzonym i opisanym przez etnografów. Występuje tu w przeważającej mierze krata, tak spódnice jak i chusty kobiet, prawdopodobnie nabywane od wędrownych kupców, gdyż w Krzemienicy krzyżowały się dwa szlaki handlowe – Droga Ropczycka ze wschodu na zachód i szlak bursztynowy ze Skandynawii na południe, aż do Włoch.

Zenon Buk z Krzemienicy


Dawniej były robione wesela na podwórkach. Tańczyło się na trawie, a gościna była w stodołach lub robili zadaszenia, przykrywali plandekami. Zabawy to jak zawsze, chusteczka i oczepiny. Do dziś ta tradycja jest. Przyśpiewek to było dużo, ale zapadło mi w pamięci: „A ty panie młody daj nam gorzkiej wody”.

Krystyna Golec z Zalesia

 

            Wesela w latach 60 –tych wyglądały inaczej niż teraz, ale zacznijmy od początku, czyli spotkań dziewczyny z chłopakiem. Dawniej było tak, że chłopak z poznaną dziewczyną spotykali się ukradkiem, na uboczu, aby nie rzucać się w oczy i nie być powodem do plotek. Przeważnie takie spotkania trwały kilka miesięcy  i kończyły się ślubem, nie tak jak w obecnych czasach kilka lat. Gdy młodzi zdecydowali się na ślub, to pierwsze chłopak musiał zapytać rodziców dziewczyny czy może się z nią ożenić, jeśli była zgoda to dopiero potem była pytana dziewczyna, ale to raczej tak dla formalności. Następnie było spotkanie swatów i rozmowy o posagu, która strona ile przekazuje majątku. W tamtych czasach nie było zaproszeń na wesele, tylko panna młoda ze starszą drużką chodziły po domach i zapraszały. Przygotowania na ucztę weselną zaczynały się tydzień wcześniej, ludzie przynosili do domu panny młodej różne produkty: ser, mleko, mąkę, jajka, żeby można było ciasta upiec. Była od tego specjalna kucharka, która decydowała co będzie pieczone. Przychodziły sąsiadki, żeby pomóc w wypiekach. Wszystko wyrabiało się ręcznie, kucharka biegała od jednej kobiety do drugiej i zawsze w odpowiednim momencie dorzucała składniki. W poniedziałek, wtorek były zabijane świnie, cielaki, drób, potem marynowane i pod koniec tygodnia wędzone lub pieczone.

Ślub kościelny był najważniejszy, cywilny mniej ,więc często brano go dopiero po kilku tygodniach lub miesiącach.

Dawniej do ślubu zamawiało się furmana, odświętnie ubranego i on jeździł po weselach wozem drabiniastym lub z siedzeniami. Wóz przystrojony był gałązkami z brzozy i wstążkami z bibuły. Konie również były udekorowane. Część gości jechało wozem do kościoła, część szła pieszo. Po ślubie pod kościołem młodzi byli obsypywani zbożem, żeby im szczęście dopisywało.

Przed domem młodzi byli witani przez rodziców chlebem i solą. Następnie śpiewane „sto lat” i po tym toaście goście zajmowali miejsca gdzie było wolne. Podawany był obiad, pieczone placki, pieczywo i mięsa, nawet jak ktoś był ubogi to trzymał się zasady „postaw się a zastaw się". Obowiązkowa też była beczka piwa, tego nie mogło zabraknąć na weselu, poza tym były różne napitki domowej roboty. Gościom przygrywała kapela albo pan z akordeonem lub harmonijką.

Były też różne przyśpiewki:

"A ten nasz drużba po izbie się kręci ,dałby nam coś wypić ale nie ma chęci

U naszej swasieńki bielusieńka szyja, ludzie się pytają czyja ona czyja

Wylazła, wylazła spod zapiecka żaba, przypaczcie się ludzie jaka z Zosi baba

Szalały, szalały wróble pod pokrywką i ja tez szalałam, jak żem była dziewką

Te nasz świadkowie to nic nie wartają, przynieście im słomy niech se polegają."

I tak bawili się goście do białego rana, a jak był jakiś bogatszy gospodarz to i kilka dni.

Maria Golec z  Medyni Głogowskiej

GOKiR Czarna wykorzystuje cookies, które są umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo zmienić te ustawienia, korzystając z ustawień przeglądarki internetowej.